WYWIAD: SPOŁECZEŃSTWO

Dr Richard Freed: Dzieci toną!

Nasze pociechy podstępnie wkręcono w pewien perswazyjny projekt. Zbudowano dla nich technologie, które teraz manipulują ich zachowaniami, co ma druzgocący wpływ na ich dzieciństwo. Spójrzmy prawdzie w oczy. Sieć niszczy młode pokolenie. Diagnoza w tej sprawie nie ma prawa być optymistyczna – przekonuje psycholog dzieci i młodzieży dr Richard Freed, autor głośnego bestselleru „Wired Child”, który wstrząsnął Ameryką.


 

Podobno jesteś pierwszą osobą, która w mediach tak dobitnie przestrzega rodziców przed dramatycznym zagrożeniem, jakie niosą ze sobą nowe technologie.

Muszę to robić z rozmachem, bo w sprawie używania Internetu przez dzieci pokutują niebezpieczne mity. Trzeba je jak najszybciej rozbić, bo do reszty zmarnujemy młode pokolenie.

Jakie mity?    

Na przykład modną koncepcję, mówiącą, że świat dzieli się na cyfrowych imigrantów (ang. digital imigrants) i cyfrowych tubylców (ang. digital-natives). Pierwsi to osoby urodzone przed 1980 rokiem, które musiały uczyć się jako dorośli, jak korzystać z multimediów, więc robią to ponoć nieudolnie. Drudzy, urodzeni w latach 80. i później, gdy Internet był już naturalnym elementem otaczającego ich świata, mają użytkować go w sposób mistrzowski, nieosiągalny dla starszego pokolenia. Nie zdajemy sobie sprawy, jaką krzywdę zrobiliśmy dzieciakom, przyjmując ten pogląd, którego autorem był z resztą projektant gier komputerowych.

A to nie prawda? Już kilkulatki sprawnie snapują, o social mediach wiedzą wszystko.

Gdybyś spędzała przed ekranami tyle czasu, na ile im rodzice pozwalają, miałabyś tak samo. Sugestia, że możemy się uczyć od dzieci świata cyfrowego, bo to ich ojczyzna, jest z gruntu fałszywa. One może szybciej obsługują swoimi paluszkami różne klawiatury. Ale na tym kończy się ich wyższość technologiczna. Jako rodzice nieporównywalnie lepiej rozumiemy, w jaki sposób bezpiecznie obchodzić się z urządzeniami, by nam nie zaszkodziły. Dzieciaki tego nie wiedzą i rujnują swoje życie.

Mocne słowa. W jakim wieku zaczyna się problem?

Bobas ledwie siedzi, a już przewija obrazki na smartphonie mamy. Badania pokazują, że dzieci w wieku od 6 miesięcy do 2 lat, które są użytkownikami urządzeń mobilnych, słabiej rozwijają się językowo. Maluchy potrzebują interakcji w realnym świecie, a nie wpatrywania się w ekrany, które zabierają im możliwość zdobycia doświadczeń niezbędnych do rozwoju.

Ale ekrany chyba też czasem pomagają? Gry wideo np. ćwiczą mózg 8-12-latka poprzez rozwijanie sprawności poznawczych np. koncentracji. I potwierdzają to badania.

Zdziwiłabyś się, jak wiele pieniędzy pompuje się, by przekonać do tego rodziców. Gry wideo to doskonale prosperujący biznes, żądny młodej krwi. Gdy przyjrzysz się dokładniej cytowanym badaniom, dostrzeżesz, że owszem taka gra poprawia uwagę, ale tylko uwagę wzrokową. W dodatku nie w pełni, bo jedynie zdolność dostrzegania małych obiektów na obrzeżach ekranów, co – chyba przyznasz – ma wątpliwą przydatność jeśli chodzi o dzieci. Prawdziwe wyniki badań na temat wpływu grania na młode mózgi dzieci bywają przemilczane. A fakty są takie, że dramatyczne obniża ono koncentrację i zdolność utrzymywania uwagi w klasie, czyli w miejscu, gdzie skupienie jest niezbędne.

Trzeba zakazać dzieciom grania? Czy limitować?

Ważne, by wiedzieć, że Światowa Organizacja Zdrowia WHO uznała gry wideo i online jako silnie uzależniające. Im młodziej zaczynasz, tym potencjalnie silniejszy nałóg. W Stanach można już mówić o nowej grupie społecznej mężczyzn, którzy nie pracują, bo… grają. To nie żarty. Najlepiej zrobić wszystko, by pociechy nie grały w domu tak długo, jak to tylko możliwe. Oczywiście będą to robić z przyjaciółmi i po kryjomu, nie łudźmy się. Jednak zakaz domowy zmniejszy ryzyko problemów.

Co z portalami społecznościowymi? Znów mogłabym cytować badania, mówiące, że pomagają nastolatkom nawiązywać przyjaźnie i zmniejszają ich samotność.

Wątpię w ich rzetelność. Wiarygodne analizy w tej sprawie przeprowadził dr Jean Twenge, autor książki „iGen”. Jej podtytuł mówi wszystko: „Dlaczego dzieci podłączone do sieci wyrastają na mniejszych buntowników, są bardziej tolerancyjne, zdecydowanie mniej szczęśliwe i kompletnie nieprzygotowane do dorosłego życia”. Wyniki badań są porażające. Zwłaszcza jeśli chodzi o dziewczynki w wieku nastoletnim, które nadużywają smartfonów i przesiadują w social mediach. Poważnie zwiększa to u nich ryzyko depresji, a także prób samobójczych.

Tylko dziewczyny? Co z chłopakami?

Depresja dotyczy i jednych i drugich. Jednak badania Uniwersytetu Stanforda dowiodły różnic w budowie mózgów obu płci, które doskonale uzasadniają obserwowane zjawisko, że chłopcy są bardziej podatni na uzależnienie od gier, dziewczyny – intensywniej udzielają się towarzysko online. I na pewnym etapie staje się to dla nich niebezpieczne. My zaś pozwalamy na to, wychodząc z błędnego założenia, że dla nastolatka najważniejsi są rówieśnicy. I że technologia pojawiła się jak zbawienie, bo dzięki niej wreszcie może on być z nimi bliżej. To kolejny niszczący mit. Przeceniamy znaczenie kontaktów dziecka z kolegami, zapominając, że to rodzina powinna być centrum świata. Nawet dla tak poważnej kobiety, jak maturzystka. Nowoczesny model domu, w którym podlotki odcięte są od życia rodzinnego, by mogły spędzać czas w sieci to nieporozumienie.

Rzeczywiście, panuje takie przekonanie, że rodzice w naturalny sposób schodzą na dalszy plan w życiu 16-17-latka. Najważniejsze, żeby dawali kieszonkowe.

Właśnie. A nastolatek potrzebuje jej tak samo, jak kilkulatek. Najlepiej, gdyby każde dziecko codziennie czuło, że ma związek z silnym środowiskiem domowym. Wtedy będzie pewne, że może tu o wszystkim porozmawiać, otrzymać wsparcie, poradę, dobre słowo. A żeby tak było, potrzebujemy wspólnych posiłków, śmiechu, dzielenia się opieką nad zwierzakiem, jazdy na rowerach razem. Od zarania dziejów zarówno młodsze pociechy, jak i nastolatki żyły w bliskiej relacji z rodziną, pod której skrzydłami bawiły się, śmiały i płakały. Kluczowym czynnikiem, warunkującym ich dobre samopoczucie i sukces był stabilny związek z matką, ojcem, dziadkami. Przez dziesięciolecia nastolatki wychodziły z domu, ale później wracały, by spędzać czas z domownikami. W erze cyfrowej siedzą grzecznie w swoich pokojach, jednak ich mózgi nie są tam wcale obecne. Dzieciaki surfują po Internecie do późnych godzin nocnych, tracąc zainteresowanie tym, co rzeczywiście ważne, wikłając się w problemy emocjonalne. A nawet jeśli zejdą do salonu, nie reagują na bodźce. Ich głowa jest podłączona pod inny Martix.

Polska jest na drugim miejscu w UE pod względem liczby samobójstw dzieci i nastolatków. Notuje się ich kilkaset rocznie. Tendencję zwyżkową obserwuje się z resztą we wszystkich krajach rozwiniętych. Winiłbyś technologie?

Wskazują na to pierwsze badania. Na Uniwersytecie Pensylwania dowiedziono kilka miesięcy temu bezpośredniego związku odstawienia Internetu z poprawą samopoczucia w depresji. Też badania dr Twenge pokazały, że nastolatki, które spędzają dużo czasu ze smartfonem, częściej okaleczają się lub próbują odebrać sobie życie. Dlatego zachęcam rodziców w Polsce, dokładnie tak, jak robię to w Stanach, by nie dali się zwieźć trendom, pozwalając dzieciom wisieć na tabletach kosztem zaangażowania w dom. Musimy współtworzyć dla dzieci kulturę, która uznaje i wspiera znaczenie rodziny oraz skłania do pielęgnowania związków z krewnymi. I to dala od sieci. Zdecydowanie i konsekwentnie. To musi być nasza wspólna robota – rodziców, szkoły, psychologów. Dzieciaki zaangażowane w sieć nie uczą się. Fatalnym krokiem jest pozwolenie na wnoszenie smartphonów do szkół, gdzie odciągają uwagę dzieci nie tylko od nauki, ale też od tworzenia pozytywnych relacji z nauczycielami. Polecam model francuski, gdzie to zabronione.

Jak utrzymać tak silny związek z dzieckiem, skoro jesteśmy otoczeni technologiami? Czy nie jest tak, że „mleko się już rozlało”?

Urządzenia cyfrowe uzależniają też dorosłych, mamy więc skłonność do lekceważenia stopnia zagrożenia, jaki niosą. I np. dopatrywać się pozytywnych stron w tym, że dziecko dobrze je obsługuje. To świetnie usprawiedliwienie dla własnych zachowań. Z tych samych powodów niektórzy z nas mówią „ech, za późno na zmiany”. Przecież jeśli założyliby dzieciom szlaban na ekrany, sami musieliby zaświecić przykładem. Warto zacząć od siebie. Musimy jak najszybciej się otrząsnąć, bo to, co dzieje się z młodym pokoleniem, żyjącym online i cierpiącym emocjonalnie, jest tragiczne. Postawmy granice. Czołowi dyrektorzy największych firm komputerowych, jak Jobs czy Gates, doskonale to rozumieli i wychowywali własne dzieci w technologicznej abstynencji. Melinda Gates dostała telefon z Internetem, gdy skończyła 14 lat, a i tak dziś mówi, że to za wcześnie. Cała Dolina Krzemowa wyłącza dzisiaj w domach urządzenia na weekend, a tamtejsze dzieci czytają książki drukowane. W tygodniu niepełnoletnia osoba nie ma prawa zabrać telefonu do własnego pokoju. Może korzystać z niego pod okiem rodziców np. w salonie.

Czy tylko zerwanie więzów z rodziną szkodzi, czy dodatkowo sama rzeczywistość wirtualna bywa groźna?

Spore żniwo w postaci ostro obniżonego nastroju dzieci kosi destrukcyjne FOMO (ang. Fear Of Missing Out), czyli zjawisko „strachu przed brakiem”, czy inaczej – „lęku, że coś ważnego mnie ominie”. Impreza, konwersacja, wydarzenie, spotkanie online. – Nastolatki nieustannie wpatrują się w profile innych i ich zachowania w sieci. A to, co publikowane, jest przecież tylko częścią prawdy o nas – tą najpiękniejszą. Albo wręcz bywa nieprawdą. Jednak one nie zdają sobie z tego sprawy i porównują się. Obraz własnego ciała, stan posiadania, towarzyską atrakcyjność. Czują się gorsze, „nie zaproszone”, „nie polubione”. Środowisko uczniów i nastolatków online można porównać do towarzystwa z „Władcy much”. Ponieważ znalazła się tu masa dzieci ze słabo jeszcze rozwiniętą samokontrolą i bez nadzoru rodzicielskiego, to nie jest zaskoczeniem, że traktują się wzajemnie niezbyt dobrze. Pojawia się cyberprzemoc. A ta miewa duży zasięg, ogromną siłę rażenia. Wiele dzieci opada jej ofiarą.

Próbuję sobie wyobrazić, że jestem nastolatką. Mam smartphone od zawsze. Komputer czy tablet to takie sprzęty w domu, jak krzesło, stół czy kran. Stały się przedłużeniem moich rąk, mózgu. Nagle rodzice zakładają mi na nie szlaban. To, jak utrata części ciała. Przerażające. Jeśli doprowadziliśmy już dziecko do takiego momentu, odsunięcie go od urządzeń wymaga chyba przygotowania?

Związek ucznia czy licealisty z urządzeniami cyfrowymi bywa silny i niezdrowy. Dlatego, jeśli dostrzegamy u dziecka oznaki obsesji, musimy uważać z nagłymi limitami na Internet. Najlepiej skorzystać z profesjonalnej pomocy. Wiele dzieci, z którymi pracowałem, groziło rodzicom, próbującym wytyczać im granice, walili pięścią w krzesło lub rzucali przedmiotami o ścianę. Stany depresyjne, agresja wobec siebie, matki lub ojca, nie wyłączając zamachu na własne życie to wcale nierzadkie reakcje uzależnionych najmłodszych na rodzicielskie próby naprawy sytuacji. Jeśli pracujemy z dzieckiem, które ma ewidentną obsesję na punkcie technologii, to sytuacja wymaga, by kooperowały ze sobą wszystkie jego środowiska: domowe, szkolne oraz służby zdrowia. Powinny one wspólnie pracować na jednoczesne dwa procesy: przybliżanie dziecka rodzinie i ograniczanie korzystania z urządzeń. Gdy już o tym wszystkim wiemy, staje się jasne, że w szerszej perspektywie łatwiej zapobiegać tym tragediom poprzez cofanie wieku, w którym dziecko dostaje telefon, niż potem biegać z nim po psychiatrach i wkładać ogromny trud w tworzenie warunków dla jego zdrowienia.

Nie myślisz czasem, że twoja ocena sytuacji jest zbyt katastroficzna?

Wiesz? Nie myślę. W zadziwiająco krótkim czasie telefony i inne urządzenia, których dzieci używają niemal wyłącznie do rozrywki, a nie do nauki, zdominowały ich dzieciństwo. Niektóre z aplikacji mają uzależniające cechy, takie, że najmłodsi nie potrafią ich odłożyć, co prowadzi do głębokich konfliktów w rodzinie. Zarówno z mojej praktyki klinicznej, jak i badań wynika, że pod wpływem korzystania z ekranów dzieci stają przygnębione, a poziom ich samokontroli nieprawdopodobnie się obniża, co kompletnie rujnuje ich sukcesy szkolne. Bo samokontrola jest dla dziecka sto razy ważniejsza niż IQ. Możesz być najmądrzejszym dzieckiem w szkole, ale jeśli nie będziesz w stanie odrabiać prac domowych, nie zdobędziesz podstawowej umiejętności gwarantującej zdrowe funkcjonowanie w dorosłym życiu. W naszej kulturze najwięcej nie osiągają wcale ci, którzy urodzili się geniuszami, ale ci, którzy potrafili dostosować się do wymagań. Technologie uczą czegoś odwrotnego. Tego, że można otrzymywać wielkie nagrody przez telefon, nie schodząc z kanapy, lub grając na konsoli. Także wybacz, w tej sprawie przesada chyba nawet nie jest możliwa.

W takim razie jak poprawić zdolność dziecka do przetrwania wyzwań i jak wzmacniać jego samokontrolę?

Konieczne jest powolne budowanie zdolności dziecka do wkładania coraz większego wysiłku, by otrzymać coraz bardziej odroczoną w czasie gratyfikację. Na przykład dobry stopień z trudnego przedmiotu na koniec semestru. Konsekwentny trening tego typu zaszczepia samokontrolę. Uczy jej też zaangażowanie dzieci w twórczą zabawę. Pod warunkiem, że nie ma wokół rozpraszających uwagę urządzeń. Jeśli poprosisz malucha, żeby się zatrzymał i postał kilka minut w jednym miejscu, może to być dla niego trudne, ale jeśli pobudzisz jego wyobraźnię i powiesz, by trwał na straży u bram zamku, którego po prostu trzeba przez kwadrans popilnować, dziecko będzie w stanie stać znacznie dłużej.

Jak poradziłeś sobie z wychowaniem swoich dwóch córek z dala od technologii? A przy okazji… są w jednej czwartej Polkami, prawda?

Tak, ich babcia jest Polką. Jeśli podejrzewasz, że z racji mojej specjalizacji łatwiej mi, mylisz się. Za każdym razem reakcja moich córek na pogadankę o technologiach była identyczna. A ponieważ – jak się domyślasz – organizowałem takie rozmowy w domu konsekwentnie za każdym razem, gdy widziałem, że granice wytyczane dziewczynkom mogą być przekroczone, czyli potwornie często, to nawet nasz pies zaczął podobnie reagować. Czyli przewracał oczami. Cała trójka to robiła. Moja starsza córka – ma teraz 15 lat – posiada już telefon, jednak prosimy, by trzymała go w kuchni i używała pod naszym nadzorem, co jest naczelną zasadą rodzicielską. Nie pozwalam znikać dzieciom z urządzeniami w swoich pokojach. Oglądamy wspólnie kilka filmów w weekendy. To wszystko.

Mamy jeszcze szanse uratować młode pokolenie?

Chciałbym wierzyć, że to, co dzieje się w Dolinie Krzemowej, zostanie uznane za model wychowania zdrowej młodzieży i będzie powszechne. Widzę, że rodzice coraz częściej współpracują ze sobą, by ograniczyć aktywność cyfrową dzieciaków. Zaczynają zdawać sobie sprawę, że za ekranami kryją się psychologowie na usługach e-biznesów, którzy robią wiele, by zaskarbić sobie naszą uwagę i utrzymać jak najdłużej w sieci. Wierzę, że pojawiać się będzie coraz więcej oddolnych inicjatyw nakłaniających do wzięcia sprawy w swoje ręce.

A nie uważasz, że potrzeba raczej rozwiązań systemowych np. zakazu korzystania z komórek poniżej 18 lat pod paragrafem?

Systemowych? System został oszukany przez kampanie marketingowe i PR, które wylansowały technologie na dominującą siłę współczesnego dzieciństwa. Zdecydowanie nadszedł czas, by rodzice, pracownicy edukacji, opieka zdrowotna i wszyscy inni rzecznicy praw dzieci rzucili wreszcie okiem na to, co mówi nauka. Czas, by ktoś wreszcie krzyknął, że „król jest nagi!”.

Transhumaniści uważają, że dzieci coraz bardziej zaangażowane będą w świat wirtualny, radząc sobie z nimi lepiej niż my. Oraz, że nasz gatunek bezboleśnie ewoluuje w kierunku Homo technologicus, czyli połączenia człowieka z komputerem. Co ty na to?

Naiwnością byłoby sądzić, że osoby uzależnione od sieci będą skuteczniej rozmnażać się od tych, które wolą czytać książki, odrabiać lekcje oraz spędzać czas na prawdziwym życiu z rodziną i innymi osobami. Mózg dzieci jest przystosowany go tego, by mieć pełne miłości relacje i nabywać różne umiejętności, które pomogą im zrealizować się i być szczęśliwymi w przyszłości. Te, które dorastają online, cierpią. Nie rozwijają się językowo, intelektualnie, ani emocjonalnie. Nie bójmy się tego powiedzieć – dzieciaki nam się psychicznie rozpadają. Czy ewoluują? No nie. Włóżmy tę teorie między bajki. Obudźmy się wreszcie.

 

Dr Richard Freed psycholog, wiodący autorytet w dziedzinie wychowywania dzieci w erze cyfrowej. Autor książki „Wired Child: Reclaiming Childhood in a Digital Age”. Jego spostrzeżenia są szeroko dyskutowane w „The New York Times”, „The Atlantic”, „Medium”, „NPR”, „CNBC” oraz innych amerykańskich platformach medialnych. Na arenie międzynarodowej stara się docierać ze swoim przekazem do rodziców, nauczycieli, wychowawców i pracowników służby zdrowia. Zasiada w radach doradczych ds. zarządzania mediami i kampaniami dla dzieci. Mieszka w Walnut Creek w Kalifornii.

Wywiad ukazał się w miesięczniku „Zwierciadło”